poniedziałek, 17 sierpnia 2015

E L James „Pięćdziesiąt twarzy Greya”


Autor: E L James
Tytuł: Pięćdziesiąt twarzy Greya
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2012
Typ: książka
Strony: 608

OPIS TREŚCI





Z ciekawości jak zła może być ta książka, w końcu przebrnęłam przez „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Nie było warto. Mój chłopak uniósł zaskoczony jedną brew, kiedy usłyszał, że chcę ją przeczytać. Ale pomyślał „spoko”, może przynajmniej będę odkładać książkę w trakcie i rzucać się na niego. Biedny niczego takiego się nie doczekał. Ja biedna, bo też miałam taką nadzieję, ale opisy zbliżeń okazały się tak kiepskie, niemrawe i krótkie, że nawet nie zdążyłam zauważyć, że oto nadszedł ten moment, który powinien rozpalić mnie do czerwoności, rozłożyć moje nogi i wydobyć z moich ust słowa „bierz mnie, ogierze”.

Najważniejsza rzecz, której się dowiedziałam: jeśli Twój partner nie warczy do Ciebie co najmniej kilka razy w ciągu jednej rozmowy, to nie pociągasz go. Przykro mi. Przebolej to i znajdź takiego, który warczy. Druga rzecz, równie ważna: jeśli nie dochodzisz pół minuty po tym, jak poczułaś faceta w środku, wymień go na lepszy model, bo temu najwyraźniej brak umiejętności. Ponadto: musisz wiecznie przygryzać wargę i przewracać oczami. Najlepiej zupełnie nieświadomie. No i ostatnia sprawa: jeśli słyszysz od niego kilkanaście razy dziennie, że jesteś piękna, atrakcyjna, inteligentna, wykształcona, wartościowa, zmysłowa, seksowna, pociągająca i w ogóle najwspanialsza na świecie, musisz wątpić w to, że mu się podobasz. No bo przecież on nie mówi tego, bo tak myśli, tylko żarty sobie z Ciebie robi! A na boku puka sekretarkę, poważnie.

A teraz na serio – co jest nie tak z tą powieścią? Przede wszystkim to, że jest to powieść erotyczna (albo wydawcy chcą, żebyśmy tak myśleli), a za każdym razem miałam wrażenie, że seks trwa jakieś trzydzieści sekund. No może w porywach czterdzieści. I nie mówię tu o grze wstępnej, która i tak nie była potrzebna (bo Anastacia była gotowa od samego patrzenia na Christiana), ale o faktycznym seksie. Tak może z pięć konkretnych pchnięć i orgazmiczny rozpad na milion kawałków. Przez to miałam wrażenie, że a) autorka nigdy nie miała orgazmu (ani nie wie, jak go osiągnąć) i b) w książce opisała to, co usłyszała na ten temat od przyjaciółek. Innej opcji nie widzę.

Bohaterka też nie przypadła mi do gustu. Nieśmiała, wykształcona, oczytana, chociaż w ani jednym momencie książki niczego nie czytała, nawet etykiety od WC Kaczki siedząc na klozecie. W wieku 21 lat skończyła studia, była na tyle dojrzała, aby podjąć pracę, ale jej psychika zatrzymała się gdzieś na poziomie czternastolatki. „O Boże, jaki on piękny. Na pewno mu się nie podobam. Powiedział, że jestem piękna. Żartuje sobie ze mnie. Chce się ze mną spotykać! Jak tylko zobaczy mnie nago, to mnie zostawi.” Do tego ma nie tyle rozdwojenie, co roztrojenie jaźni. Jest ona, Anastacia, jej podświadomość i wewnętrzna bogini, która potrafi robić fikołki, salta, a w wolnym czasie medytuje. Ja rozumiem, że jeśli kobieta pozna faceta, który wydaje się niebezpieczny i zapragnie się z nim spotkać, to podświadomość może podszeptywać „to błąd”. Jednak jeśli nabija się z niej, poniża i straszy, to warto pomyśleć o wizycie u psychologa, o ile nie od razu u psychiatry.

Czy wśród sardonicznych i szelmowskich uśmiechów, przewracania oczami, przygryzania warg i wiecznego warczenia da się znaleźć coś, cokolwiek wartościowego? Albo chociaż znośnego? Nie. Do tego mam wrażenie, że polskie wydawnictwo zatrudniło tłumaczkę, która swoim poziomem dorównała (w dół) autorce. Waniliowy seks? Gdyby EL James napisała „it’s raining cats and dogs”, to też byłoby to dosłownie przetłumaczone? Idealnie dobrana para – autorka książki erotycznej, która z doświadczenia nic o seksie nie wie i tłumaczka, która ma problemy z bardzo prostymi i utartymi określeniami z języka angielskiego. A powieść i tak się sprzedała w zastraszających liczbach.

Mój werdykt warto/nie warto jest chyba oczywisty. Jeśli jednak chcesz „Pięćdziesiąt twarzy Greya” przeczytać, mam dla Ciebie wyzwanie – policz, ile razy autorka użyła słowa „warczeć” odmienionego przez przypadki. Jestem bardzo ciekawa, a sama za późno się zorientowałam, żeby zacząć odliczanie. Jako bonus możesz dorzucić jeszcze statystykę przewracania oczami i przygryzania warg.

I tak na zakończenie – po przeczytaniu tej szmiry nadal nie rozumiem jej fenomenu. Tym bardziej, że na rynku jest cała masa całkiem przyzwoitych powieści erotycznych (jak na ten gatunek), które nie dosyć, że mają podobną, ale ciekawszą fabułę, to jeszcze autorki wiedzą, w jaki sposób przeciętna kobieta osiąga orgazm, a sam seks potrafią opisać dłużej niż w dwóch akapitach.

Jednak z zaskoczeniem stwierdzam, że mimo wszystko nie była to najgorsza książka, jaką czytałam…

1 komentarz: